Biblioteka Arkanii
Advertisement
Biblioteka Arkanii
Ten artykuł dotyczy ery Sojuszy

Treść[]

Prolog[]

Wahadłowiec zwolnił i zaczął przygotowywać się do lądowania. Wysoki na trzy piętra, brylasty, kompozytowy budynek, na placu przed którym osiadał właśnie transportowiec był szczelnie otoczony przez kordon policji. Artos Fellingstern wstał z siedzenia i udał się w kierunku opadającej rampy. Zanim opuścił pojazd, już podszedł do niego niski policjant w pancerzu bojowym z pomarańczowym, kapitańskim naramiennikiem. Kapitan zdjął hełm. Był starszym, chudym mężczyzną o czarnych, przetykanych siwizną włosach i niebieskich oczach. Podał nowo przybyłemu rękę, a gdy tylko ten ją uścisnął, zaczął mówić z ulgą w głosie:

- Cieszę się bardzo z pańskiego przybycia. Wprawdzie dalibyśmy sobie radę sami z tym... terrorystą, ale ukaz ministra sprawiedliwości mówi wyraźnie, że do przestępców używających Mocy należy wezwać Praeventores.

Artos skinął głową na znak, że rozumie i podszedł bliżej, do linii tworzonej przez funkcjonariuszy i blokady, przyglądając się domowi. Jeden z miliardów identycznych, prefabrykowanych budynków rozsianych po tysiącach dawnych kolonii, takich jak ta, Landing na Ielis. Przybliżył i rozświetlił obraz widziany w swoim hełmie. Zobaczył ruch na trzecim piętrze, młody chłopak, może z dwa - trzy lata młodszy od niego podszedł do okna. Zauważył wahadłowiec Artosa, a może i jego samego też. Dowódca kordonu poszedł za Fellingsternem i kontynuował:

- Jest sam. Nie wiemy czy jest uzbrojony, ale nikt nie spodziewa się nieuzbrojonego Jedi przetrzymującego zakładników.

W mniemaniu Fellingsterna informacje jakie przekazał mu przekazał oficer były nie tylko skąpe, ale i nieprawdziwe. Mimo, że na misji dotąd był tylko kilka razy, to w każdym przypadku ów groźny Jedi - terrorysta był w rzeczywistości jakąś niestabilnie psychiczną osobą, zwykle nastolatkiem, która zataiła, lub nie była świadoma swoich zdolności w Mocy. Jeżeli miał rację, i to ten chłopiec był sprawcą tego zamieszania, może obyć się bez krwi i odciętych kończyn. Ponownie zbywszy policjanta potaknięciem, sięgnął do pasa, odpinając od niego miecz świetlny. Za pomocą telekinezy nacisnął przycisk znajdujący się dla ochrony przed wykorzystaniem zabójczej broni przez niewrażliwych na Moc wewnątrz rękojeści. Srebrno-białe, świetliste, plazmowe ostrze pojawiło się z charakterystycznym buczeniem. Agent Praeventores ruszył przed siebie.

Artos nacisnął klamkę i drzwi ustąpiły. Światło w klatce schodowej włączyło się automatycznie, ukazując szare, lekko metalicznie pobłyskujące ściany, rozsuwane drzwi od windy i dwóch mieszkań i schody. Gdyby nie buczenie miecza świetlnego panowałaby absolutna cisza. Skupił się tak mocno jak umiał i spróbował Mocą sięgnąć umysłu terrorysty. Nigdy nie był dobry w czynnym jej używaniu, i tym razem też nie udało mu się trwale wejść do psychiki przeciwnika, ale przynajmniej upewnił się, że jest na ostatnim piętrze. Powoli ruszył stopniami do góry, trzymając świetlistą klingę przed sobą w pozycji obronnej. Przeszedł na pierwsze piętro, potem na drugie, nie napotykając nic, poza tym samym, co widział na parterze. Zatrzymał się na półpiętrze przed ostatnią kondygnacją. Wziął miecz do prawej ręki, lewą sięgając do ładownicy przy pasie. Wyciągnął z niej trzy małe kule. Granaty dymne powinny wystarczyć do zdezorientowania wroga. Przeszedł ostatnie schodki i skierował się przed drzwi drugiego mieszkania po prawej. Ponownie skupił się i pchnął je Mocą, wyrywając je z zawiasów, równocześnie rzucając kulki do mieszkania. Rozległ się syk i kłęby dymu spowiły pomieszczenie. Nastolatek wykrzyknął przekleństwo swoim piskliwym głosem, ale w znacznej mierze zagłuszyły to krzyki i kaszel zdezorientowanych zakładników. Agent wskoczył do pomieszczenia z zapalonym mieczem. Systemy wizualne i filtry jego hełmu sprawiały, że dym nie był żadną przeszkodą, a nawet gdyby ich nie było, prowadziła go Moc, nie same zmysły. Terrorysta, kaszląc i klnąc, podbiegł do stojącej pod oknem szafki i z niezwykłą prędkością wyciągnął z niej srebrny przedmiot. Fellignsterna zaniepokoiło, gdy do buczenia jego miecza świetlnego dołączyło inne, o nieco innej tonacji, ale kiedy przed twarzą młodego, czarnowłosego chłopaka o żółtych oczach pojawiła się czerwona, świetlista klinga. Młodzieniec, mimo, że nie widział Artosa, stał zwrócony mniej więcej w jego kierunku. Chłopiec nieprawnie chwycił rękojeść miecza i przystawił je w pobliże głowy jednej z zakładniczek, blondwłosej kobiety w średnim wieku. Krzyknął do powoli przybliżającego się Fellingsterna, co kilka słów kaszląc lub ocierając oczy:

- Zostaw mnie, albo oni zginą!

Mimo, że przeciwnik Artosa wydawał się gotowy do spełnienia groźby, drżenie jego ręki, niepewny chwyt i ton w jakim wypowiadał te słowa znacznie uspokoiły agenta, bojącego się dotąd, że posiadający czerwony miecz świetlny terrorysta jest jakimś wyszkolonym akolitą Sithów. Podszedł krok bliżej, ale przeciwnik wyczuł to i przystawił miecz jeszcze bliżej gardła kobiety, która była już nieprzytomna od dymu i strachu. Fellingstern zatrzymał się i pewniej ujął broń. Odezwał się zniekształconym przez hełmowy syntezator głosem:

- Uspokój się, a nie stanie ci się krzywda.

Chłopak nie wyglądał na przekonanego. Artos zrobił kolejny krok - dzieliło go tylko trzy metry od nastolatka - ale ten nie wytrzymał napięcia. Odsunął klingę od szyi kobiety, wziął zamach i wyprowadził cięcie na jej kark.

Advertisement